Chociaż mieszkańcy Wysp Brytyjskich byli przyzwyczajeni do ataków, to nigdy wcześniej wróg nie przybywał bez ostrzeżenia z otwartego morza – wydawało się, że ówczesne statki nie nadają się do tego rodzaju taktyki. Ale wikingowie byli doświadczonymi żeglarzami i używali instrumentu podobnego do kompasu znacznie wcześniej, zanim pod koniec XII wieku ten wynalazek dotarł z Arabii do Europy. Ich łodzie wojenne pod przerażającym wyglądem skrywały ważne rozwiązania techniczne, dzięki którym stanowiły potężną broń zarówno na morzu, jak i po przybiciu do brzegu.
W przeciwieństwie do statków o szerokim pokładzie, których wikingowie używali do handlu, łodzie ze smoczymi głowami miały smukły kształt, a za ich napęd służyły wiosła i wielki kwadratowy żagiel. Mocny kadłub, wykonany z dębowych belek sprawiał, że łódź świetnie płynęła i była bardzo wytrzymała – nawet w niebezpiecznych wodach Morza Północnego. Łodzie te osiągały prędkość do 20 węzłów (37 km/h) i miały niewielkie zanurzenie, do 1,5 metra. Dzięki temu mogły szybko lądować na piaszczystych wybrzeżach i wszędzie tam, gdzie nie było portów – to ogromna zaleta, gdy atakuje się z zaskoczenia.
Obszary oddalone od wybrzeży również były narażone na ataki wikingów. Składany maszt łodzi można było położyć w niespełna dwie minuty i dzięki temu najeźdźcy mogli przepływać pod mostami, gdy płynęli rzeką w głąb lądu. Drużyny wikingów, oprócz technologicznych atutów, miały również bardzo mocne motywacje. Wioślarze nie byli zachęcani do wysiłku za pomocą bata, lecz mobilizowała ich wizja podziału łupów.